Febristh
Dzikie tereny => Akademia => Wątek zaczęty przez: Zuzm w Sierpień 01, 2014, 18:42:15
-
Jeśli się znajdziesz tutaj, to pierwsze wrażenie nie jest najlepsze. Wielka metalowa półka wypełniona strzykawkami, igłami, lekarstwami i innymi chemikaliami. Jednak jeżeli ominiesz półkę to zauważysz dużą, okrągłą, drewnianą sale z wieloma oknami, na środku leży skórzany, wielki kojec wypchany najmiększą możliwą watą i pierzem. Dookoła rozrzucone jest trochę ziemi, piasku, błota i w jednym koncie stoi źródełko z czystą wodą. wszędzie leżą zabawki, maskotki, piłeczki, obroże, smycze itd. Tylko cały ten radosny nastrój psuje skrzynia z czarnego drewna. Zazwyczaj stoi zamknięta, ale kiedy się otworzy to można zauważyć łańcuchy, kajdanki, liny i sznury. Na niektórych przedmiotach jeszcze zostało trochę krwii wcześniejszych "użytkowników".
(niema takiego obrazka, zdjęcia)
-
Weszła, prowadząc psa. Delgado najpierw coś pisnął, jednak po chwili zrozumiał, że to nie chodzi o niego. Pobiegł do przodu, ominął półkę i zaczął biegać po sali. Pies trochę się speszył, jednak po chwili namysłu, luźno chodził po sali.
-Dobra, kładź się. -Wydała rozkaz, a pies posłusznie rozłożył się na kojcu. Dziewczyna podeszła do skrzynki i wyciągnęła starą linę. Delikatnie związała zwierzaka.
-Postaram się jak najdelikatniej -Mruknęła i w półki wyjęła jaskrawo czerwoną strzykawkę.
-
Delikatnie wbiła ostrze w pierś psa, i powolnie wcisnęła substancje w jego ciało. Było tak jak przewidywała, wił i szamotał się. Kiedy robiła to pierwszy raz, to skuliła się w rogu i przeprasza węża za swoją głupotę, a teraz pięknie wyrósł. Malutki Salomon. Teraz jednak zacisnęła jego pysk, aby nie zwymiotował i się nie zranił. Resztą ciała przytrzymywała jego tułowie.
-Cii... zaraz się skończy -Powtarzała. -Jeszcze tylko chwilka... -Głaskała go wolną dłonią. -A teraz słuchaj. Twoi panowie cię zostawili na pastwę losu, na 4 piętrze swojego domu. Byłeś wychudzony, marny, ale nadal ich kochałeś, tak? -Jęknął -A teraz mam dla ciebie nowe miejsce, w którym nie ma bardziej kochającej osoby. -Niewytrzymała, z oczy popłynęło kilka łez -Jest mądry, szlachetny, pomaga wszystkim komu może, dobrze się tobą zaopiekuje. Spokojnie... Z nim, nic ci się nie stanie. -Wytarła oczy.
-
Po chwili pies się uspokoił. Był inny. Był towarzyszem. Miał kilka ogonów o czerwonych ogonach. Mądrym spojrzeniem przyglądał się światu. Już nie był słabym psiną ze starego opuszczonego domu. Teraz już nie zazna głodu.
-No dobra młody! -Rozwiązała więzy i wstała.- Trzeba dać cię do twojego pana. Delgado, później tu wracamy, czuję czyjąś obecność. -Ruszyła do przodu /wyszła/
-
Pojawiła się przez tajne przejście. Postawiła Deadly na kojcu i podała jej kilka kawałków mięsa.
-Jedz, dawaj, proszę... Nie! -Krzyknęła i wstała wnerwiona
-
Podbiegła do półki, złapała tabletkę i garść trawy. Zawinęła lek w rośliny i podała Nietoperzowi, który od razu to zjadł.
-
-Leith! Do mnie! -Krzyknęła mając nadzieje, ze usłyszy to przez drzwi.
-
Wszedł. Ciekawe czemu go zawołała.
- O co chodzi? - spytał spokojnym głosem.
-
-Co to ma być!? -Krzyknęła -To było planowane, czy jak?! -Krzyknęła.
-
- Ale co? - spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Nie wiem gdzie ona była i z kim się włóczyła przez ostatni czas, nie wiem jakie ona choróbsko złapała - powiedział z przekonaniem. Szczerze nie wiedział o co jej chodzi i dlaczego tak na niego od razu naskakuje.
-
Wybuchła śmiechem.
-Tak, straszna choroba. -Popatrzyła na miejsca na półką -Lepiej tam siądź i nie patrz.
-
Zdziwił się jej reakcją. To w takim razie co jej jest? Usiadł tam gdzie wskazała jak posłuszny rasowy piesek i spojrzał na nią ciekawskim wzrokiem.
- To powiesz mi co jej jest? I.. - pomyślał po czym dodał - I dlaczego masz na mnie focha?
-
-Niedługo się dowiesz, co to jest. -Powiedziała z szerokim sztucznym uśmiechem i wróciła do pracy. Tylko niech nie patrzy... Towarzysze to magiczne stworzenia, więc to nie wygląda tak samo. W ogóle tego nie przypomina. Podała Stworkowi Czarną buteleczkę ze złocistym płynem. Ona wypiła.
-
- No dobra patrzeć nie muszę ale dlaczego się na mnie obraziłaś..? Co ja Ci takiego zrobiłem przykrego? Przepraszam, jeżeli faktycznie coś zrobiłem nie tak.. - powiedział smutnym głosem. Szczerze mu zależało na tym, żeby się nie złościła na niego.
-
-Źle mi się kojarzysz. Starczy? -Pogłaskała Deadly, po chwili wleciał Delgado.
-
- Źle? - przeraził się nieco. Znaczy rozumie to, że jest Kosiarzem i w ogóle.. Ale że źle? Przykro się mu zrobiło. Leith jest typem który nie lubi być kojarzony ,,źle''. Teraz pewnie będzie zachowywać się jak pięcioletnie dziecko bo będzie mu strasznie smutno, że będzie to łatwo zobaczyć. Zauważył towarzysza Zuzm. Nie przejął się nim.
-
W sali zrobiło się ciemno. Z buzi stworzenia wyszedł biały dymek, coraz gęściejszy. Dziewczyna machała rękoma wokół niego i kształtowała we wszystkie kształty.
-
Patrzył co się dzieje z zaciekawieniem. Ciekawe rzeczy się tu dzieją.. Pomyślał. Ale nadal mu było smutno, że kojarzy się ze ,,źle''.. Ale może jakoś do tego przywyknie, że ktoś kogo kocha kojarzy go ze ,,źle''.
-
Zabrała ręce i pozwoliła materii samej się tworzyć. Ze świetlnej kuli wyszły pióra, czarno-biało- czerwone. Później dziób. Powolnie kula się zmniejszała, zostawiając ułożony kształt.
-
Mimo, że Leith jest Żniwiarzem, który już żyje dobre 1488 lat to nigdy nie widział czegoś takiego. Interesujące zjawisko.. Przeleciało mu to przez myśl. Chociaż miał nie patrzeć, ciekawość zmusiła go do tego.
-
Podłożyła ręce pod światłość. Na palce powoli opadł, jej mały stworek, o biało, czarno, czerwonych piórach. Przyłożyła stworka do siebie. Kogoś przypomina, ma sierść jak... Delgado! Popatrzyła na stworka a on się ukrył.
-
Podszedł, żeby zobaczyć co to jest. Ma skrzydła, jest małe..
- Jaka to rasa? - spytał z ciekawości.
-
-Wygląda jak Reve, ale nie jestem pewna w tak młodym stanie. -Popatrzyła na Deadly -Spisała się na medal. Dobrze by było zostawić ją pod obserwacją, wraz z... Małą. Kto się nią zajmie? -Patrzyła na Leitha.
-
Zamyślił się.
- Mam duży dom.. Mi to nie sprawiałoby problemu.. - wymruczał i spojrzał w oczy Zuzm - ale jak chcesz to możesz się nią zająć..
-
Oderwała wzrok.
-Odmiana to ani ogień, ani mrok, nie jest też światłem. Jako dziecko towarzyszy jest silniejsza niż normalni towarzysze. Jest mrocznym ogniem. -Patrzyła na stworka.
-
- Racja.. - spojrzał na stworzonko - skoro jest mrocznym ogniem, to najprawdopodobniej będzie władać czarnym ogniem.. - mruknął.
-
-Też możliwe, że coś ze światła ma w sobie. Mogę ją zbadać i wtedy zadecydujemy, ale musi zostać z matką. To co zrobisz?
-
- Lepiej, żeby została pod obserwacją wraz z Deadly.. - wymruczał. Nie jest taki bezduszny, że ośmieli się zabrać matkę od dziecka. Lepiej będzie dla nich, żeby byli razem.
-
-To mogę wziąć obie. -Uśmiechnęła się. -Ty zostań ty, uspokój Deadly a ja idę do Drac, bo ucieknie.
-
- Ale mogłabyś chociaż mnie przytulić.. - mruknął cicho pod nosem, żeby nie usłyszała. Podszedł do Deadly i wziął ją na ręce. Chiro uśmiechnęła się uroczo na swój sposób.
-
Wstała i podeszła do niego. Noworodka położyła na jednej dłoni, a drugą rękę zahaczyła o jego szyję. Momentalnie go pocałowała i odeszła.
-
Ucieszył się gdy to zrobiła.
- Widzisz Deadly? Ona jeszcze mnie lubi! - przytulił się do Chiro która pisnęła radośnie.
-
Popatrzyła jeszcze raz za siebie i przeszła przez drzwi które pojawiły się przed nią. Zamknęła je za sobą, choć zostały. /wyszła/
-
Mówił do Deadly, która była radosna i szczęśliwa. Leith wraz z swą podopieczną wyszli.