Evvie spaceruje sobie po mieście, co dziwne, postanowiła tym razem nie zakładać kaptura. Chyba tak na nią podziałał pobyt w barze, że jej nie atakowano... nadal nie za bardzo ufała mieszkańcom, ale już się nie bała pokazać swojej twarzy. Idzie pewnie obok przechodniów, udając obojętną... a tak naprawdę kątem oka obserwowała uważnie każdego. Jej rozpuszczone włosy sięgające aż do kostek przeczesywał co chwilę wiatr, co ją uspokajało... Po upalnym dniu, chłodny, wieczorny wietrzyk miło gładzi jej twarzyczkę, na której nareszcie zagościł spokój i uśmiech. W jej fioletowych oczach odbijało się światło już zapalonych latarni, by oświetlały dzisiejsze nocne uliczki... Uznała, że może do domu wróci później niż zwykle, by zobaczyć całą okolicę, jeszcze nigdy się tak daleko nie zapuszczała w to miasto, ze strachu... a teraz... go nie ma.